“Devil Dance” to rytualna ceremonia, charakterem, zaangażowaniem odprawiających i dramaturgią przypominająca egzorcyzm, w której najczęściej oprócz samego zainteresowanego (czyli chorego bądź opętanego), tancerzy, oraz miejscowego uzdrawiacza-szamana udział bierze najbliższa rodzina, znajomi, sąsiedzi a niekiedy nawet cała wioska!. Chore ciało, to chora dusza,przekonywał mnie Laith, kiedy opowiadał mi o ceremonii. Niewidzialne ręce dotykają części ciała nieszczęśnika wywołując choroby zarówno fizyczne jak i psychiczne. Remedium jest jedno – devil dance! Szaman, wraz z tancerzami, których twarze kryją się za wystarczająco przeraźliwymi tradycyjnymi maskami rozpoczyna egzorcyzm -dziki taniec pobudzonych betelem:)tancerzy,przy akompaniamencie głośnego dźwięku bębnów,który najczęściej trwa do rana (ceremonia zaczyna się zazwyczaj wieczorem). Laith przekonywał mnie, że devil dance uleczy każdego!sam był świadkiem niejednego rytuału i za każdym razem bohater nieszczęśnik powracał do zdrowia,a szaman odnosił kolejny sukces. Kiedy Laith opowiedział mi o tańcu,zwyczajnie nie dawałam chłopakowi żyć-za wszelką cenę chciałam być świadkiem tego niecodziennego wydarzenia-może i ja bym skorzystała,myślałam-zapadam na zdrowiu,demony mną szarpią i szlak mnie trafia też nieprzeciętnie często-no i bardzo chciałam zobaczyć wirujące maski. Ale najpierw musiał znaleźć się chory-i faktycznie chory się znalazł, ale kilka dni przed moim przybyciem na wybrzeże-a po egzorcyzmie chory chorym już nie był…Laith dwoił się i troił,uruchamiał kontakty, ale o kolejnym egzorcyzmie mowy raczej być nie mogło. Wyjechałam więc zawiedziona w góry,i kiedy tam dotarłam,padłam na metalową pryczę w tanim dormitorium,zbyt zmęczona by wziąć prysznic po wykańczającej psychicznie i fizycznie podróży pociągiem, podczas której machina kilkakrotnie stawała w środku dżungli,gasły światła a ktoś rozsiał plotkę,że zapewne jesteśmy celem ataku terrorystycznego Tamilów…Tak więc kiedy padam z wycieńczenia na pryczę,dostaję telefon. Laith. Kasia wracaj,devil dance szykują .O nie,mam gdzieś egzotyczne potańcówki ,idę spać- odpowiedziałam. Jak też powiedziałam,tak zrobiłam. Kolejny telefon dostałam będąc w Tissie. Ktoś zachorował gdzieś na peryferiach Kiryndy- wioski oddalonej od Tissy o niecałe 30 min jazdy lokalnym autobusem. Nie zastanawiając się wcale,pojechałam do wioski. Zastanawiałam się jedynie, o jakie peryferia chodzi,bo na miejscu nie było nawet centrum,od którego ewentualnie mogłyby te peryferia się rozciągać-to była jedna wielka peryferia-kilka chałupek i świątynia. Pół dnia spędziłam podziwiając nieziemski krajobraz-lazurowe morze,kontrastujące skały i soczyście zielona dżungla-raj,ale nie dla raju tu przyjechałam. Po próbach dogadania się z tubylcami w sposób standardowy,trochę po angielsku,trochę prawie w języku migowym-wpadłam na pomysł. Fantastyczna firma dialog i jej wszechobecny internet. Włączyłam jakieś show imitujące devil dance na you tube. Zrozumieli .Ale i tak nie mogłam się dogadać-nie wiem dlaczego nie przyszło mi to do głowy wcześniej,ale lepiej późno niż wcale!Zadzwoniłam do tłumacza-do Lalitha. Jak się okazało szaman dzisiaj jedynie postawił diagnozę,a rytuał miał się zacząć na dniach…Czasami ceremonia trwa nie jedną,a nawet kilka nocy(do tygodnia).Tak więc nie powiodło się i tym razem-a już ,,witałam się z gąską,, …Trudno,na Sri Lankę wracać będę,więc jest o.k. szlag mnie nie trafił!;)