Położenie: Holandia. Europa Zachodnia
Waluta: Euro
Język: Niderlandzki
Religia: Chrześcijaństwo
Amsterdam
Czerwona dzielnica
Bliźniaczki Fokkens
Marihuana
Przepiękna starówka, kanały, rowery, pchli targ, wyśmienite sery, i dobry znajomy:)
Do Amsterdamu poleciałam z moją przyjaciółką Asią, zaledwie na kilka dni- taki krótki wypad, podczas którego miałyśmy w zamiarze spotkać się z naszym wspólnym przyjacielem Marcinem, zwiedzić miasto, zrobić zakupy na słynnym pchlim targu, wypalić jointa i podpatrzeć prostytutki – udało się:)
Za szklanymi drzwiami…
Najbardziej znana dzielnica miasta portowego- Amsterdamu. A wiadomym jest, że gdzie zbiornik wodny, tam i statek zazwyczaj. Gdzie statek, tam i marynarz, a gdzie marynarz… Tam i prostytutka właśnie.
Holendrzy wychodzą z założenia, że najstarszy zawód świata, nie powinien być spychany w nielegalność, bo i tak nie zniknie z życia społecznego. Teza prosta i klarowna. Dlatego też, już od 1815 roku prostytucja jest legalna w Niderlandach. Określane, jako ‘sex workers’ – pracownice mają swoje związki zawodowe, poddawane są badaniom lekarskim i otrzymują instruktaż na temat zasad higieny, a od 1996 roku płacą podatki. W ostatnich latach są pośród nich też Polki…a zza witryn, daje się słyszeć nasz dźwięczny język…Według przepisów prawnych, dziewczyny nie mogą zatrzymywać klientów na ulicy, natomiast wolno im pojawiać się w witrynach okien domów Dzielnicy.
To tutaj właśnie, znudzone dziewczyny, w skąpej bieliźnie wyginają się w namiętnych pozach. Za szybami, przypominającymi ogromne witryny sklepowe(bo dziewczyny oczywiście są na sprzedaż-już po promocyjnej cenie, za jedyne 50euro bez czułości, czyli ,,no kissing,, można obserwować do woli znudzone dziewczyny, zajęte przeważnie rozmową telefoniczną, ewentualnie pisaniem smsów. Tak spędzają czas w oczekiwaniu na klienta te ładniejsze, zgrabniejsze, z ładniej ułożoną fryzurą i zadbanym ciałem (a dokładniej dwie, może trzy). Reszta pań pracujących – zblazowana, zaniedbana, z krzykliwym makijażem, i w naprawdę taniej, ordynarnej bieliźnie, w akcie desperacji omiata przechodniów błędnym spojrzeniem, szczerzy zęby, oblizuje wargi, puka w szybę, łapie się za zazwyczaj przesadnie obfity biust, i… Nic. Nie dzieje się nic. Siedziałam tak na chodniku, obserwowałam te biedne, brzydkie dziewczyny z zaawansowanym cellulitem, a one czasem uśmiechały się do mnie, czasem puszczały oko, i momentami był to bardzo smutny uśmiech, bo częściej był on wulgarny, wyuczony, sztuczny, przeraźliwy. Bardzo rzadko ktoś dawał się skusić-ktoś, kto zapukał do szklanych drzwi, ktoś za kim po chwili dziewczyna, która miała ,,szczęście,, ,mogła opuścić ciemno-bordową kotarę. Turyści zazwyczaj obserwując, ci, którzy dodali sobie animuszu, od czasu do czasu zapukają w szybę, ale odniosłam wrażenie, że najczęściej odwiedzają dziewczyny stali klienci, w środku dnia, bez skrepowania witają się z dziewczyną w progu, jak z jakąś dobrą znajomą, po czym kotara zostaje spuszczona. Przedział wiekowy ,,dziewczyn,, jest niezmiernie szeroki. Widziałam dziewczyny bardzo młode, oraz bardzo… dziewczyny w podeszłym wieku. Umówmy się, że słowo dziewczyny, traktować będę w cudzysłowie. Na siwe, zmierzwione włosy, nieatrakcyjne ciało i brak kilku zębów przednich, też najwidoczniej znajdzie się amator.
Zdjęcia. Obowiązuje całkowity zakaz fotografowania. Jeżeli ktoś jednak zdjęcie zrobi, to natychmiast wywiązuje się zazwyczaj straszliwa afera. Policja, mandaty itp., ale tak naprawdę, to właśnie dziewczyn należy bać się najbardziej. Te (o ironio)! Pomimo wystawania w witrynach, zawzięcie bronią swojej prywatności. Od znajomych, słyszałam o przypadkach, kiedy wkurzone dziewczyny potrafiły wyrwać fotografowi aparat, biec w sztafecie, a następnie, jako punkt kulminacyjny wyrzucić trofeum do kanału, a następnie nawet nieźle przyłożyć ofierze. Kiedy tym razem to ja, wyginając się w nienaturalnych pokazach, udając, że właśnie wybieram numer, i zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, że przykładam komórkę nie do ucha, jak to zazwyczaj przy rozmowach bywa, a trzymając sprzęt w znacznej od ucha odległości, usiłując oczywiście zrobić zdjęcie, nagle usłyszałam jakiś przeraźliwy wrzask. Wystraszona, zerknęłam z nad telefonu w stronę witryny. Dziewczyny z pasją tłukły w szybę, jedna zamaszystym, teatralnym ruchem zasunęła kotarę, kiedy inna w ataku furii… no właśnie, i wtedy właśnie zaczęłam się bać… otworzyła drzwi, wyskoczyła (dosłownie) na zewnątrz i wykrzyczała w moim kierunku- naprawdę delikatnie rzecz ujmując-żebym spieprzała, bo mi buźkę obiją.! Po chwili, poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Ten ktoś odciągał mnie od witryny, obejrzałam się za siebie, i ujrzałam czarnoskórego, i jak to zazwyczaj w przypadku czarnoskórych bywa-wysokiego i dobrze zbudowanego mężczyznę. Nabrałam odwagi, i odpowiedziałam dziewczynie, że jak jej nie odpowiada to, co robię, to niech spuści kotarę. No i dziewczyna wystąpiła o krok naprzód. A mnie nie pozostało już nic innego, jak tylko faktycznie spieprzać… w walce wręcz, jestem beznadziejna.
Spacerując uliczkami czerwonej dzielnicy, nie można oprzeć się wrażeniu, jakoby powoli dystrykt prostytucji zamieniał się w kolorowy lunapark .A prostytucja ma tutaj jakieś delikatniejsze, bardziej przyjazne oblicze. Chyba tylko tutaj przed jednym z kościołów stać może piękny pomnik z brązu-pomnik prostytutki, a z burdelem graniczyć może przedszkole… w jednym oknie półnaga kobieta prezentuje swoje wdzięki, a sąsiednie oklejone jest kolorowymi wycinankami.
Odniosłam wrażenie, że dziewczyny zza szklanej tafli są integralną częścią miasta -puzzlem, który jest częścią układanki, jaką jest właśnie Amsterdam.
Muzea, kluby nocne, sklepy z pamiątkami, galerie, sexshopy… przyćmiewają jakby nie było tragiczną sytuację dziewczyn, alfons który stoi przed każdą witryną nie wydaje się być już tak straszną postacią, bordowa kotara nie przykrywa beznadziei, braku perspektyw, smutnego życia-odkrywa fajne dziewczyny szczerzące się niczym zwierzęta w klatce do roześmianych turystów…
Muzeum prostytucji, znajdujące się pomiędzy domem schadzek, a muzeum seksu, pokazuje jak wyglądają wnętrza za czerwoną kotarą-taki backstage prostytucji… Natomiast muzeum seksu, to zbiór eksponatów o tematyce pornograficznej z niemalże całego świata. Znajdują się tam również szkice Picasso, wyświetlana jest dobranocka dla dorosłych z królewną śnieżką w roli głównej, jakiej przeciętne dziecko nie zna:) można obejrzeć fotografie pornograficzne z wydaniu retro…taka sobie atrakcja. Bo tak naprawdę, czerwona ulica jest prawdziwa bez kolorowych neonów, tłumów turystów I tandetnych sklepików. Ona żyje w ciągu dnia, kiedy w południe, do szklanych drzwi, puka sędziwy mieszkaniec Amsterdamu… wszystko to, co dzieje się później, to lunapark!
Poznajcie bliźniaczki Fokkens…wiek-70 lat, lata przepracowane w zawodzie-50,osiągnięcia zawodowe – 360.000 kochanków! Oraz założenie pierwszego w historii prostytucji związku pracowniczego.
„Byłaś prostytutką- prostytutką pozostaniesz na zawsze”. Bądź więc prostytutką pełną gębą,,. Tak brzmi motto życiowe
Bliźniaczek, o których w ubiegłym roku powstał słodko gorzki film dokumentalny „Męt The Fokkens” oraz kilka publikacji . Bliźniaczki są niewątpliwie jedną z ciekawszych ,,atrakcji,,Amsterdamu.
Siostry Fokkens są, a może dokładniej były najpopularniejszymi prostytutkami miasta rozpusty. Karierę w zawodzie rozpoczęły jeszcze przed ukończeniem dwudziestego roku życia. Na ulicę czerwonych latarni, trafiły zaraz po tym, kiedy kierowane potrzebą wyrwania się z dysfunkcyjnych związków, (w których tkwiły obie) uciekły z domów, opuszczając swoich ówczesnych partnerów-ucieczka nie poprawiła jednak sytuacji życiowej sióstr- patologiczne środowisko miało być tłem ich całego przyszłego życia.
Niedawno bliźniaczki przeszły oficjalnie na emeryturę, uzasadniając swoją decyzję tym, iż choroby starcze-w tym najbardziej dokuczliwy artretyzm, nie pozwalają im na kontynuację zawodu. Louise, która jest matką czwórki dzieci, przyziemnie stwierdza, że najzwyczajniej w świecie, stan zdrowia nie pozwala jej na dalszą pracę, a artretyzm sprawia, że niektóre pozycje seksualne są dla niej „zbyt bolesne”. Z kolei Martine, matka trójki, przyznaje, że w dzisiejszych czasach, o dobrych klientów, czyli o klientów z gestem jest bardzo trudno i czas najwyższy przejść na zasłużoną emeryturę. W filmie dokumentalnym, Martine wyznaje: ,, przychodzi regularnie. Nie mogę go zostawić. Przychodzi już od tak długiego czasu, że stało się to rytuałem-jak chodzenie do kościoła w niedzielę, kończy serdecznie się uśmiechając).
Spotykam siostry w ich galerii, w modnej części dzielnicy czerwonych latarni. Marie wita mnie serdecznie, a ja tak naprawdę nie wiem jak mam się zachować. Przede mną stoi uśmiechnięta starsza Pani, ale ta Pani była przecież prostytutką, jedną z dziewczyn z zza szklanych drzwi…Jej niebieskie oczy są dziwne, wbrew pozorom, odnoszę wrażenie, że wpatruje się we mnie ktoś bardzo bystry i ktoś bardzo niedostępny. Louis właśnie kończy wywiad dla jednej z lokalnych telewizji. Po chwili dołącza do nas .Dwie,ubrane jednakowo …artystki. Tak-artystki właśnie. Bo siostry, odkryły w sobie talent malarski!. Według mnie, to z pewnością nie talent, również nie pasja, a jedynie żyłka do robienia interesów-a gdzie jak gdzie, ale na czerwonej ulicy z pewnością szybko uczy się sprytu. Siostry opowiadają o przeszłości, ja w tym czasie jestem straszliwie zażenowana, jednak bardziej frywolna Louis sprawia, że po chwili czuję się już dużo swobodniej. Bliźniaczki z przejęciem opowiadają o nowej książce, która ma się już niebawem ukazać (w przekładzie na angielski) zapraszają mnie nawet na premierę, w sumie jestem ciekawa jak mogłaby wyglądać premiera książki prostytutek…opowiadają o nowym filmie dla National Geographic, o swojej twórczości. Prezentują swoje prace…no właśnie-,,prace,,.Jakaś martwa natura-nawet poprawne, za to cała reszta-straszna masakra. Nieudolne, naciągane abstrakcje, tandetne obrazki-nie nie nie!!!. Chcę zobaczyć obrazy, które są wasze, które są w jakiś sposób tożsame z tym, czym się zajmowałyście, z tym, kim tak naprawdę byłyście-mówię. Bliźniaczki obrzucają mnie chłodnym spojrzeniem, po czym mówią: czekaj, mamy coś dla ciebie. Wracają ze szkaradnymi akwarelkami przedstawiającymi, co prawda prostytutki, czerwoną ulicę, no i fallusy oczywiście, ale obrazki te, były tak żenująco słabe-w zasadzie nie różniły się niczym od bohomaza trzylatka na przykład, że wykrzywiam twarz w sztucznym uśmiechu, I powoli tracę cierpliwość. Kiedy w końcu Louis pokazuje mi płótno- już po chwili moje płótno:) w zasadzie brzydki, nieporadny rysunek kotów z fallusami w roli głównej, o wdzięcznym tytule ,,Parada Fiutów,,. Jestem szczęśliwa. To jest to, czego szukałam. Obraz tak popieprzony, jak popieprzone jest to wszystko, co dzieje się wokół bliźniaczek- filmy ,książki, nowo odkryta pasja malarska i filuterne bereciki, które są nowym znakiem rozpoznawczym bliźniaczek-artystek.
Zapytane, czy zrobiły wystarczająco dużo, by czuć się swobodnie na emeryturze, zgodnie odpowiadają -nie, ale mamy nadzieję utrzymać się z zarobków pochodzących z publikacji książki, praw do filmu, oraz galerii odpowiadają.
Louis wręcza mi wizytówkę I obiecuje przesłać mi egzemplarz książki, po czym dodaje, wróć do nas, opisz nasze życie, przedstaw nas Polakom,,. Znacząco spogląda na reklamę książki-no tak, marketing. Siostry mocno stąpają po ziemi I co, jak co, ale głowę do interesów mają, zastanawiam się przez chwilę, ilu klientów puściły z torbami…
Takie są właśnie, jak brzmi tytuł jednej z książek, I jak same o sobie mówią- ,,de Ouwehoeren,, w tłumaczeniu- ,,stare kurwy,,…
UMBRIA, ASYŻ, SPOLETTO, RZYM, CASTEL GANDOLFO.
Położenie: Europa południowa, Półwysep Apeniński
Waluta: Euro
Język: Włoski
Religia: Katolicyzm
Perugia
Spoleto
Cascia
Rzym
Castel Gandolfo
Rzym
Jest lipcowe południe. Ląduję z koleżanką na mikroskopijnym lotnisku w słonecznej Perugii. Jesteśmy w Umbrii!!!
Przepięknej krainie w Centralnych Włoszech, w której podobno czas miał się zatrzymać… jeżeli o mnie chodzi, to czas mógłby stać w miejscu już od kilku dobrych lat, ale jeżeli ma się zatrzymać chociaż na chwilę i tylko tutaj, to również narzekać nie będę. Wcale!. Zwiedzanie znanej z bajkowych krajobrazów, kultywowania tradycji, a przede wszystkim z niesamowicie bogatej spuścizny artystycznej Umbrii zaczynamy w Asyżu. To krótki, kilkudniowy wypad, ale i tak jestem szczęśliwa że się tutaj znalazłam-na chwilę przed wylotem zapadłam na zdrowiu i tak naprawdę, do ostatniej chwili nie byłam pewna czy mogę, czy dam radę. Mogę, nie mogę-jestem:) nawet jeżeli oznacza to nadwyrężenie i tak nadwyrężonego już stanu!. Bierzemy taksówkę do oddalonego o 15min jazdy Asyżu (20 euro) gdzie spotkać się mamy z moją mamą i jej przyjaciółmi. Asyż jest piękny!. Wyciosane z kamienia domy, kręte kameralne uliczki i cisza…brak tłumów – można odnieść wrażenie, że czas naprawdę stanął w miejscu. Wszechobecne wizerunki świętych, w tym najczęściej przedstawiani Św. Franciszek oraz Św. Klara są swoistymi wizytówkami miasta.
W Asyżu spędzamy dwie noce w klimatycznym hoteliku tuż przy głównym placu. Nie mogę zapomnieć o galeriach, a obok galerii Lauri w historycznym centrum miasta, zwyczajnie nie mogę przejść obojętnie. I nie jest mojego zachwytu przyczyną dobra sztuka jedynie, ale raczej materiał na jakim pracuje Lauri. Wykorzystuje ona stare, zdezelowane części mebli użytkowych – drzwi, szafy, okiennice itd. Jak na Umbrię przystało umieszcza na nich Lauri najczęściej wizerunki świętych. A stare meble (nawet jeżeli są one w częściach) i sztuka sakralna obok sztuki ludowej, to taki rodzaj artyzmu, jaki przemawia do mnie najbardziej. Wydaje mi się być najbardziej autentyczny i szczery. Pomimo faktu, że nie jestem nadzwyczajnie religijna, dewocjonalia nigdy nie pozostawią mnie obojętną. Z galerii wychodzę zaopatrzona w piękną Maryję malowaną na desce. Co prawda, nie mogę oderwać od oczu od Św. Franciszka z Asyżu, ale ten niestety przedstawiony na potężnych drzwiach od szafy jest poza moimi możliwościami. Jeśli chcę to potrafię wiele, ale Franciszka unieść rady nie dam…
Wczesna godzina poranna. Wsiadamy w pociąg do Spoleto, miasta położonego na wzgórzu, w pobliżu Terni i Perugii. Klimatyczna starówka z dominującą przepiękną średniowieczną zabudową, typowe dla środkowych Włoch domy z kamienia i wąskie brukowane uliczki, które pomimo upalnych dni są zacienione i przyjemnie chłodne.
Przy głównych deptakach znajdują się restauracje serwujące typową dla Umbrii lokalną kuchnię, gdzie dominują makarony, sałaty, sery, dania z truflami, grzybami, czy karczochami. Oczywiście całość dopełniają przyprawy, swojska oliwa z oliwek i lokalne wino. To ostatnie jest wyśmienite i stosunkowo tanie! Zamawiamy ogromną ilość wina a do tego tradycyjną szynkę parmeńską serwowaną z plastrami melona, oraz popularną dla regionu polentę- czyli placek z kaszy kukurydzianej z sosem, najczęściej grzybowym lub pomidorowym- wino super, polenta już nie.
Jak mawiają Włosi, jak już coś robisz, rób to stylowo oczywiście. Gdyby, więc melancholijny nastrój, który przecież swoimi szponami od czasu do czasu chwyta każdego z nas, no i gdyby te szpony ściskały gardło tak mocno, że już albo się nie chce, albo zwyczajnie nie ma już się siły szarpać, to…jednym z najbardziej spektakularnych i stylowych miejsc, o wymownie brzmiącej nazwie, by pożegnać ziemski padół, jest tzw. „Most Samobójców” w Spoleto. Średniowieczny akwedukt Ponte delle Torri pełni funkcję atrakcji turystycznej i mostu łączącego oba wzgórza. W przeszłości było to prawdziwe dzieło sztuki inżynierskiej. Akwedukt zbudowano w XIV w. budowla ma 80 !!! metrów wysokości(kwestia istotna dla każdego samobójcy) i 260 metrów szerokości, a głośne w ostatnich latach przypadki samobójstw na moście, sprawiły, iż obecnie zamiast Ponte delle Torri miejsce to określane jest właśnie mianem „mostu samobójców”…
Nikt z naszej grupy nie pokusił się o skok z mostu, chociaż niektórzy z nas rozstrzygali taką możliwość, bądź szansę, na szczęście w pełnym składzie wsiadamy w lokalny autobus, którym docieramy do niepozornej wioski Cascia, znanej z sanktuarium Św. Rity -patronki spraw trudnych i beznadziejnych. Czyli takich, które dotyczą zazwyczaj mnie. Kiedy w jakimś boeingu turbulencje są nie do wytrzymania, albo kiedy zostaję okradziona gdzieś na końcu świata, wtedy Św. Rita zawsze przychodzi mi z pomocą, i to Ona tak naprawdę była powodem, prowodyrką włoskiego wypadu.
Po powrocie do Spoleto postanawiamy zaopatrzyć się w przednie włoskie produkty, czyli oliwki, szynkę, sery i wino, i na tarasie naszego podupadłego hotelu rozkręcić imprezkę:).Wpadam do jednego z tych cudownych, klimatycznych sklepików w starej, wpisanej na nie bez przyczyny! listę UNESCO części Spoleto i wariuję!. Witryny sklepowe w dosyć specyficzne, przyprawiającej o dreszcze aranżacji- wypchane głowy zwierza… no nie będę ukrywać-straszą-ale za to wnętrza…Świeże oliwki, przednie oliwy, ekologiczny chleb, cudowne sery i szynka właśnie. Przepyszna, świeża i co najważniejsze-bez kolorantów i tych wszystkich ulepszaczy!. Podobnie jak zwariowałam w sklepie monopolowym, a dokładniej w sklepie z przednimi winami umbryjskimi – w jeszcze przedniejszych cenach(cen może jednak nie przytoczę, pozwólcie że zachowam resztki godności i napiszę jedynie że ceny bezkonkurencyjne!), kolejny, zaraz po Birmie, gdzie flaszka lokalnej whisky kosztowała dokładnie tyle, co butelka zachodniej coca-coli! raj dla alkoholika!. Właściciel zjawia się w sklepiku jakieś dobre 15min po naszym w nim pojawieniu się (od razu człowiek zrozumiał, co w takich odrealnionych miejscach jest wciąż-bądź jeszcze najważniejsze. Nie biznes ,a kontakty międzyludzkie właśnie:)-pan w tym czasie, wystawał na chodniku przed sklepem konwersując z kolegami. Tak więc z pomocą hołdującemu przyjaźni i dobrej, ekologicznej żywności Pana ekspedienta, wybieram przepyszne prosciutto – świeżo krojone w plastry, czyli włoską, surową podsuszaną szynkę wytwarzaną z całych udźców wieprzowych z kością, tradycyjnymi metodami oczywiście, w specyficznym klimacie na terenie prowincji Parmy. Serwowana najczęściej w towarzystwie melona- przepyszna!!!- niesamowity słodkawy ser ricotta, oprószony orzechami(wspaniale uzupełniający się z szynką) dojrzewający ser żółty, świeży, tradycyjnie wypiekany chleb bez soli, i oliwki oczywiście…zagrycha na wieczór przednia!!!
Rzym. Gwarny, upalny, zatłoczony- nie zachwyca w lipcu. Żar lejący się z nieba nie do zniesienia. Większą część dnia spędzamy w apartamencie z widokiem na koloseum. Na 1.5 piętra… od tej pory, wszystko, co było średnie, ani dobre, ani ładne, ani brzydkie, ani złe, czyli średnie- określaliśmy mianem na półtora:). Koloseum nikt nie ma ani siły, ani ochoty oglądać, widok zza szyby w zupełności nam wystarcza. Schody hiszpańskie smętne, bez kwiatów, fontanna di Trevi w remoncie…chcę stąd uciec!!!No i uciekamy!:)
Castel Gandolfo. I jest już pięknie!. Położone zaledwie 30 km od Rzymu miasteczko urzeka nas od pierwszego wejrzenia. Docieramy tutaj podmiejskim pociągiem. Co prawda przejeżdżamy stację i wysiadamy w niejakiej ale jakże dźwięcznie brzmiącej Violettcie, skąd w 40stopniowym upale wleczemy się z powrotem ku celu naszej podróży. Otoczone wzgórzami miasteczko, okalające przepiękne jezioro wulkaniczne Albano, przytulne knajpki szczycące się najlepszą porchettą we Włoszech. Mocno soloną, nadziewaną czosnkiem i ziołami (głównie rozmarynem) niezwykle soczystą pieczenią wieprzową. Typowe danie środkowych Włoch. Tutaj, w Castel Gandolfo serwowana jest w plastrach na ogromnych tacach w zestawie z sałatką, ale sprzedawana jest również na wagę i spożywana na ulicach w formie kanapki-taki włoski ekologiczny odpowiednik burgera. Niebiańskie widoki, pyszna porchetta- warto było wyrwać się z Rzymu!.
Lalki fascynowały mnie od zawsze. Nie jakieś tam pretensjonalne barbie laleczki, ale lalki- piękne, porcelanowe dzieła sztuki. Duże oczy, smutne twarze, burza loków hipnotyzowały małą dziewczynkę, którą kiedyś byłam. Z każdej podróży zwożę ręcznie robione szmaciane kukły, porzucone z teatrów marionetki, a każda z nich przypomina mi o osobie która tę lalkę zrobiła, albo która mi lalkę tę podarowała. Takie dusze w nich zaklęte. Kiedy więc usłyszałam o Federico, i jego „klinice lalek” w Rzymie-zwyczajnie nie mogłam do niej nie zajrzeć…
Gwarny Piazza del Popolo. Cicha,wąska uliczka odbiegająca od centralnego placu i niepozorna pracownia. Drewniana, mocno nadwyrężona witryna wypełniona dziesiątkami o spłowiałych włosach głów lalek- widok niecodzienny – dziwny – makabryczny. Wchodzę do środka. Mieszanina zapachu kleju, farb i ta specyficzna woń nierozerwalnie związana z tajemniczymi drewnianymi strychami, starymi antykwariatami, przyprawia o mdłości. Lalki, wszędzie lalki. Dziwne, upiorne ,upchane wszędzie tam, gdzie można je było upchnąć- straszą. Wystające z ułożonych w stos kadłubów rączki, główki przypominają do złudzenia bezwładne ludzkie ciałka… Stoję tak nieruchomo, w osłupieniu. Dopiero po chwili dostrzegam Federica, i jego pochyloną nad lalką matkę. Federico zajęty do tej pory starym zegarem z kukułką, zupełnie nie zwraca na mnie uwagi. Po jakimś czasie odkłada pędzel. Rozmawiamy. Dlaczego zajmujesz się tym zegarem? Pytam. Byłam przekonana, że to tylko i wyłącznie miejsce lalek… Nie, odpowiada Federico. Mój ojciec pracował u znanego rzymskiego antykwariusza, zresztą na długo przed tym jak założył „klinikę”. Kochał sztukę i miał duszę artysty, to on nauczył mnie zawodu. Doprowadziłem do porządku wiele cennych i wyjątkowych dzieł sztuki-pracowałem nad pełną rekonstrukcją figurki prekolumbijskiej, rzeźbami wielkich impresjonistów, itd. O zobacz, mam tutaj nawet egzemplarz polskiej gazety z artykułem o klinice, zobacz. Ze sterty przeróżnych czasopism z przeróżnych krajów Federico wyciąga „Wysoki Obcasy” z 2003!r. i wskazuje na dwustronicowy artykuł:). A lalki? Co z lalkami dopytuję. Mój pradziadek- Antoni Petito był wielkim aktorem dramatycznym teatru neapolitańskiego. Uwielbiał teatr lalkowy, to właśnie pod jego wpływem mój ojciec założył warsztat konserwacji sztuki zdobniczej i przedmiotów artystycznych. A lalki? Lalki zawsze orbitowały gdzieś w pobliżu…Wskazuję na starą, piękną marionetkę z Indonezji, rozpoznaję lalki przed i powojenne -Federic kiwa z aprobatą głową. Trochę o lalkach wiesz, mówi. Wiem, po prostu je lubię, odpowiadam. Federic skinieniem głowy daje mi znać, bym poszła za nim. No to idę…Schodzimy wąskimi, krętymi schodami prowadzącymi do piwnicy. Bezwładnie zwisające drewniane korpusy, porozrzucane głowy, porcelanowe kończyny, a w tle dobiegająca z góry muzyka klasyczna… i demonstruje… przeszło dwustuletnie wykonane ze szkła oczy o niebieskich źrenicach i rzęsach z końskiego włosa- „części” śmieje się. No właśnie, czy sprzedajesz odrestaurowane lalki? Pytam. Nie. Nigdy żadnej nie sprzedałem i nie zamierzam. Odpowiada. Wierzę, że lalki które zostały do nas przyniesione przeważnie przez rzymskich prominentów i arystokrację, bo tylko tych stać było kiedyś na wejście w posiadanie prawdziwej porcelanowej lalki, są w jakiś sposób powiązane ze swoimi właścicielami. Lalki te były częścią rodziny i przebywały w nich kilkanaście a nawet kilkadziesiąt lat, zresztą, niektóre nawet dłużej! Dlatego też, jeżeli nie zostaną odebrane przez prawowitego właściciela, lub jak już niejednokrotnie bywało-przez potomków, to zostaną tu z nami już do końca świata. I właśnie kiedy Federico odkładał jedną z najstarszych lalek z góry dał się słyszeć lekko poirytowany głos matki „Federico, Federico”… Na górze czeka na Federico kolejny burżuazyjny klient z antyczną wazą wymagającą niezwłocznej renowacji. Podziękowałam Federico za poświęcony mi czas, za to upiorne i zarazem piękne miejsce i za pasję, za pasję przede wszystkim…
Od powrotu do rzeczywistości dzieli mnie już tylko tych kilka małych przyjemności. Lody, aranchino – czyli faszerowane i smażone w głębokim oleju kulki ryżowe, wieczorny spacer po Watykanie i Placu Świętego Piotra, no i wino oczywiście!
Ustawa o opium z 1919 roku…i można szaleć:)
Marihuana i haszysz do Holandii wkroczyły z przytupem w latach 60tych.Pochodzą z tej samej rośliny o nazwie konopie siewne (Cannabis sativa) lub konopie indyjskie (Cannabis indica). Produkty konopi, są w Holandii nazywane soft drugs (miękkie narkotyki) i występują pod nazwami: wiet, hasj (czytaj: hasz), skuff i spacecake. Większość tych używek pochodzi z konopi hodowanych w Holandii, nazywanej nederwiet.
W 1976 dokonano podziału narkotyków na dwie grupy; o nieakceptowanym ryzyku (lista I z m.in. heroiną, kokainą) i o akceptowalnym ryzyku (lista II, na której znajdują się tylko konopie). Władze zaczęły tolerować ten drugi rodzaj używek jako tzw. „mniejsze zło”.
Od roku 1976 przestano traktować zażywanie produktów z drugiej listy, jako przestępstwo. Z czasem jednak, pod naciskiem innych krajów, normy te zostały zaostrzone i od lat 90-tych prawo holenderskie toleruje posiadanie tylko 5 gramów haszyszu lub marihuany. W Holandii uważa się, że miękkie narkotyki są używką, która nie powoduje uzależnienia, w przeciwieństwie do twardych narkotyków (hard drugs), jedynie przy częstym i regularnym ich używaniu może wystąpić pewne psychiczne uzależnienie. Przy wysokim dozowaniu mogą wystąpić także napady strachu, paniki i czasami utraty przytomności.
W tzw.coffeeshopie na terenie całej Holandii można kupić miękkie narkotyki w różnych postaciach i jakości (pod nazwami takimi jak: skunk, thai, zero zero, sensimilla, purple haze, northern light i afghan wings) w maksymalnej ilości 5 gramów. Coffeeshopy (nie mylić z kawiarenkami) muszą spełniać wiele warunków, zanim otrzymają zezwolenie władz na sprzedaż miękkich narkotyków. Zabronione jest palenie na ulicy(nikt się raczej tym zakazem nie przejmuje) reklama i sprzedaż narkotyków młodzieży poniżej 18 lat.
Wszechobecne są produkty spożywcze na bazie konopi (czekolady, lizaki, napoje energetyczne, ciasteczka, a nawet lody-pyszne o bardzo intensywnym smaku:) – polecam!).
Położenie: Katania leży na wschodnim wybrzeżu Sycylii, u podnóża wulkanu Etna.
Waluta: euro
Język: włoski
Targ rybny
Etna
Smaki Katanii
Napoje
Pamiątki
Ceramika
Marionetki
Dobry adres
W Katanii spędziłam zaledwie kilka dni, miał to być po prostu leniwy dłuższy weekend, i tak też było.
Katania jest przepiękna- malowniczo położona na wschodnim wybrzeżu Sycylii, u podnóża wulkanu Etna, czegóż chcieć więcej? Wybuchy Etny dwukrotnie niszczyły miasto, które z kolei było odbudowywane na zgliszczach poprzedniego.
Na głównej ulicy Katanii- Via Etnea mieszczą się kawiarenki, sklepy, oraz hotele. Ulicę zamyka popularny wśród turystów plac – Duomo Square. Jeżeli w ogóle, to właśnie tutaj toczy się życie nocne Katanii. Katania, zapewne jak cała Sycylia, jest dość specyficzna. Nie ma tutaj modnych klubów, super ekskluzywnych restauracji, w kawiarenkach obowiązuje jedyna forma płatności- gotówkowa, a tutejsi mężczyźni, na widok blondynek, dosłownie wariują. Przystają, gwiżdżą, omiatają wzrokiem od stóp do głów, stawiają obiad, śniadanie i kolację, i są bardzo, ale to bardzo natrętni!. Przy Sycylijczykach, nawet najbardziej zawzięci lowelasi z krajów muzułmańskich zwyczajnie nie mają szans!
Tuż za placem Duomo, codziennie, od godz. 7.00 do godz. 14.00 ma miejsce swoiste przedstawienie – słynny targ rybny z sekcją warzywno- mięsną. Wrzawa, nawoływania sprzedających, negocjacje, zakrwawione maczety, wnętrzności pod stopami, owoce morza,ryby wszelkich możliwych rozmiarów, kolorów i kształtów,wspaniałe okazy tuńczyków, mieczników, i wszelakie stworzenia morskie – tworzą miejsce niewątpliwie zarówno piękne, jak i makabryczne.
Każdego ranka, rozładowywane są skrzynie pełne świeżych ryb, oraz owoców morza, które natychmiast przetransportowywane są na ogromne lady wyłożone lodem. Ryby, pochodzą zarówno z największego portu w południowej Sycylii – Mazara del Vallo, jak i pomniejszych, takich jak n.p. Sciacca – który słynie z anchovis, bądź Favignana, rozsławionego z ogromnych mieczników.
Tak naprawdę, specyficzny zapach, głosy pełne podniecenia, pokrzykiwania rybaków prezentujących swój towar, tworzą coś więcej, niż zwykły targ.
W uliczkach przylegających do targowiska, znajdują się cudowne, małe restauracyjki serwujące najwspanialsze potrawy z tych właśnie świeżych darów morza.
Dopiero tutaj zrozumiałam, jak ważną rolę, na sycylijskim stole odgrywa morze…
Górująca nad miastem Etna, nie dawała mi spać spokojnie. W końcu spełniłam swoje marzenie, i stanęłam na szczycie największego, i najbardziej aktywnego wulkanu w Europie, (ok. 3 340 m n.p.m.), którego wysokość nieustannie się zmienia, w zależności od erupcji, oraz ilości zastygłej lawy. Obwód Etny, u podnóża, wynosi 145km!. Etna ma ponad 270 kraterów bocznych, i wciąż tworzą się nowe. Erupcje z głównego krateru są rzadkie, a dwie najbardziej katastrofalne erupcje, które doszczętnie zniszczyły Katanię, miały miejsce w 1381 i 1693 roku.
Wykupiłam wycieczkę na Etnę – Etnas Summits (każdy hotel oferuje taką usługę), czyli podniebne kratery Etny. Koszt ok. 8śmio godzinnej wycieczki, to wydatek aż 110 euro!. Standardowo dołączyłam do pary starszych niemieckich prawników. Wyruszyliśmy po godzinie 8smej rano, osobowym samochodem naszej pani przewodnik.
Ku mojemu zdziwieniu, dowiedziałam się, że zbocza Etny są gęsto zaludnione, ponieważ gleba wokół wulkanu jest niezwykle urodzajna, dlatego też, do wysokości ok. 900m n.p.m. znajdują się pola uprawne, sady, oraz winnice.
Wyżej znajdują się bajkowe lasy dębowe, kasztanowe, oraz bukowe (w 1987 r. powstał tu |park narodowy- Parco Nazionale dell, Etna). Od mniej więcej 2200m n.p.m. do wysokości 3000m n.p.m. rosną jedynie wysokogórskie murawy i rośliny endemiczne, a powyżej, znajduje się już tylko zastygła lawa.
Ze względu na brak odpowiedniego sprzętu, obuwia oraz garderoby,wybrałam opcję łatwiejszą,- wjazdową, rezygnując z kilkugodzinnej wspinaczki (główne szlaki na szczyt prowadzą zarówno od strony północnej, jak i południowej).Na sam szczyt wchodzi się trudnym szlakiem o długości ok. 10ciu kilometrów, głównie pokrytym lawą. Można też wjechać na górę kolejką (koszt biletu to 50 euro! na szczęście wliczony był w koszt wycieczki), można tam na szczęście, za jedyne 2 euro wynająć odpowiednie obuwie, oraz ciepłą kurtkę. Następnie należy przesiąść się do minibusu z napędem 4×4, którego trasa prowadzi przez niesamowitą tzw. czarną pustynię utworzoną przez popiół wulkaniczny. Na szczyt wulkanu daje się wejść jedynie od maja do października, przez pozostałą część roku, stoki pokryte są śniegiem, miałam więc szczęście. Szczyt Etny przypomina krajobraz księżycowy.
Para, gazy stale wydobywające się z kraterów, popiół wulkaniczny, wszechobecny czarny kolor tworzą surrealny obrazek potęgując takie właśnie wrażenie. Na szczytowych kraterach, na wysokości około 3100 m n.p.m. jest przeraźliwie zimno i wietrznie. Polar, oraz kurtka izolacyjna, to niezbędne minimum!. Skostniałe dłonie ogrzewałam popiołem wulkanicznym, który na głębokości kilkudziesięciu centymetrów, jest wciąż jeszcze bardzo ciepły (wystarczyło jedynie wygrzebać dołek i ogrzewanie gotowe). W drodze powrotnej, zahaczyliśmy o jaskinię (jedyną taką w Europie) utworzoną przez zastygłą lawę.
Ponieważ salon tatuażu, który znajdował się w kamienicy naprzeciwko, kusił swoim niesamowicie artystycznym wnętrzem, postanowiłam wytatuować sobie symbol, który jest kwintesencją mojego życia- różę wiatrów. Jak też pomyślałam, tak też zrobiłam. Tatuaż nie jest dokończony, zrobię to już w innym kraju, w innym miejscu:)
Sycylia, to nie tylko pizza (standardowo na cieniutkim cieście, jednak bez sosów niestety),
owoce morza, soczyste pomarańcze, ale przede wszystkim łakocie – wspaniałe ciasta, oraz lody! Wśród słodkości, niepodważalnie króluje tzw. canoli, rurki z ciasta wypełnione słodkim serem ricotta.
Pycha. Co do lodów, to najlepiej kupować je w małych kawiarenkach, gdzie produkowane są na miejscu. Zarówno smak, jak i wygląd jest zwyczajnie nieziemski!
Na Sycylii, słodką bułkę, przekrojoną w poprzek (tzw. brioche) wypełnioną lodami, podaje się na śniadanie…Wnętrza kawiarenek mogą przyprawić o zawrót głowy. Marmurowe posadzki, żyrandole, bardziej przypominają wnętrza ekskluzywnych sklepów jubilerskich… szklane gabloty wypełnione są przepięknie i precyzyjnie ozdobionymi tortami, ciasteczkami, marcepanowymi cudeńkami… kolory, kształty, oraz wybór – zwyczajnie oszałamia.
Najpopularniejszym napojem na Sycylii jest tzw. Seltz- woda sodowa z sokiem ze świeżo wyciśniętej limonki, oraz odrobiną soli- orzeźwiająca lemoniada bez konserwantów!.
Jeżeli chodzi o napoje wyskokowe, to najpopularniejsze na wyspie są wina, oraz likiery. Wyspiarze nie gustują w trunkach wysokoprocentowych. Popularny wśród turystów alkohol o jaskrawo czerwonym zabarwieniu- Fire of Etna, taki odpowiednik bimbru- 50- 70%! uważają, słusznie zresztą, za drink dla… wariatów!
Sycylia znana jest jako jeden z najbardziej zaawansowanych technologicznie regionów przemysłów winnych we Włoszech. Najsłynniejszym winem sycylijskim, jest Marsala, marka, która obecnie przeżywa renesans wśród znawców.
Na południu, w tym również na Sycyli, produkowany jest również słynny likier włoski- limoncello.
Limoncello, powstaje na bazie spirytusu, oraz skórek z cytryny.
Sycylia słynie z wyrobu ceramiki. Najpopularniejsza jest wypalana terakota, malowana najczęściej w różnych odcieniach koloru niebieskiego.
W Katanii istnieje muzeum lalek teatralnych, oraz prężnie działa teatr lalek.
Ze względu na rozmiar (od 80- 130 cm, i do 35 kg wagi) lalka sycylijska, jest jedną z najtrudniejszych w animacji. Klasycznym repertuarem sycylijskich teatrów marionetkowych są opowieści o bitwach słynnych królów, dlatego też marionetki przedstawiają zazwyczaj postaci rycerzy oraz władców.
Na Sycylii istnieją dwie główne szkoły lalkarskie. W Palermo, oraz właśnie w Katanii. Lalki z Palermo są lekkie i elastyczne, a te drugie cięższe, ze stałymi kończynami.
I vespri rooms- rodzinny guesthouse, położony w samym sercu Katanii, przy głównej ulicy Via Etnea, i placu Duomo- strzał w dziesiątkę! Świetna lokalizacja, przepiękne pokoiki, niezmiernie uczynna obsługa, i co najważniejsze – konkurencyjny cennik!
www.ivesprihotel.it
Słynne grzybki halucynogenne zostały wycofane z obiegu, po tym jak turyści masowo topili się w kanałach przecinających miasto.
Chwila dla przyjaciół:)
Uwielbiam Cię Amsterdamie:)