Wietnam
Ha Noi
Ngo Huyen
Pies w Hanoi
Le Mat
Ha Long Bay
Hue
Hoi An
My Son
Nha Trang
Thap Ba Hot Spring Center
Cu Chi
Delta Mekongu
Sajgon
Porady
Wietnam jest krajem specyficznym… Na południu, o wiele bardziej niż na północy, rzucają się w oczy wielkie, czerwone propagandowe plakaty, slogany oraz pomniki „wujka” Cho Chi Minha- marksistowskiego rewolucjonisty. Walutą wietnamską jest Dong. Dla przeciętnego turysty- koszmar! Za wszystko należy płacić w tysiącach, ewentualnie milionach!. 1 dolar to około 20.000 v.d.! W Wietnamie, każdy więc może stać się milionerem! W podróży warto mieć ze sobą zarówno amerykańskie dolary (opłaty za transport, nocleg i wycieczki fakultatywne pobierane są w USD, jak również VD którymi mądrzej i wygodniej płacić jest za drobne usługi, pamiątki i wyżywienie).
Naszą podróż rozpoczęliśmy w Ha Noi – stolicy Wietnamu , której populacja wynosi około 7 mln. Nieprzychylne turystom miasto, położone jest w północnym Wietnamie nad Rzeką Czerwoną. Wszystko jest tu kilkakrotnie droższe niż w pozostałych częściach kraju, również mieszkańcy (w odróżnieniu od południowców) są mniej przyjaźni i oszukują na każdym kroku! Człowiek gubi się w przelicznikach, a na to tylko czyhają tubylcy. Można zostać oszukanym dosłownie na wszystkim, poczynając od plastra ananasa. W Hanoi warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte!
Najlepsze i najtańsze noclegi znajdują się na starym mieście tzw. Old Quarters na ulicy Ngo Huyen, która upstrzona jest budżetowymi noclegowniami, schroniskami młodzieżowymi i tanimi jadłodajniami. Naszą podróż rozpoczęliśmy w Ha Noi – stolicy Wietnamu , której populacja wynosi około 7 mln. Nieprzychylne turystom miasto, położone jest w północnym Wietnamie nad Rzeką Czerwoną. Wszystko jest tu kilkakrotnie droższe niż w pozostałych częściach kraju, również mieszkańcy (w odróżnieniu od południowców) są mniej przyjaźni i oszukują na każdym kroku! Człowiek gubi się w przelicznikach, a na to tylko czyhają tubylcy. Można zostać oszukanym dosłownie na wszystkim, poczynając od plastra ananasa. W Hanoi warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte!
Najlepsze i najtańsze noclegi znajdują się na starym mieście tzw. Old Quarters na ulicy Ngo Huyen, która upstrzona jest budżetowymi noclegowniami, schroniskami młodzieżowymi i tanimi jadłodajniami.
Ngo Huyen położone jest również w strategicznym miejscu- blisko stąd do wielu atrakcji turystycznych, do których można dojść na pieszo. Kilkaset metrów dalej znajduje się Katedra Św. Józefa która jest popularnym miejscem kultu religijnego dla ponad 400tyś. katolików zamieszkujących stolicę. Pośrodku starego miasta znajduje się jezioro Hoan Mien, które niegdyś było częścią rzeki. Jego północna część przylega do starego miasta, a południowa graniczy z dzielnicą francuską. Jezioro dopiero wieczorem nabiera uroku, kiedy to nad jego brzegiem w blasku latarń, można dostrzec zarysy sylwetek szachistów, par ulicznych, handlarzy. W ciągu dnia, to jedynie niezbyt atrakcyjne bajoro.
W bliskiej odległości znajduje się słynny Teatr lalek na wodzie. Po powierzchni mętnej wody pływają lalki wyrzeźbione z figowego drewna. Każde przedstawienie trwa 45 minut i składa się z 17 epizodów zaczerpniętych z legend. Widowisko ciekawe, aczkolwiek kompletnie niezrozumiałe dla niewładającego językiem wietnamskim turysty . Bilet wstępu kosztuje kilka dolarów, niestety z tylnych rzędów widoczność jest mocno ograniczona.
106
Ha Noi jest doskonałym miejscem wypadowym do położonej 62km na zachód Pagody Perfumowej. Jest ona kompleksem świątynnym obejmującym sale świątynne i jaskinie. Najtańszym sposobem dotarcia do Pagody jest wykupienie wycieczki fakultatywnej. Do Pagody można dotrzeć spływając rzeką Perfumową na małych drewnianych łódkach. Indywidualne wynajęcie łódki jest kosztowne, w grupie zawsze taniej.
Natomiast naszą kulinarną przygodą z wietnamską kuchnią rozpoczęliśmy od… zjedzenia psa.
Jedzenie potraw z psów, to licząca wiele tysięcy lat chińska tradycja. Mięso z psa powinno się spożywać jedynie w ostatnich dniach miesiąca. To przynosi szczęście.
Psa w sosie czosnkowym i z cebulą poproszę!.
Wbrew pozorom w Wietnamie nie jest łatwo zjeść… psa.
Przekonanie, że psie mięso, je tam równie dostępne jak np. wieprzowina w Europie jest błędne.
Na rozkaz władz , restauracje gdzie serwuje się psie mięso zostały przeniesione na obrzeża miast. Ich lokalizacja znana jest jedynie tubylcom. Rząd wietnamski niechętnie pokazuje światu, że Wietnamczycy wciąż zjadają psy, dlatego przeciętnemu turyście nie uda się tam trafić.
Wietnamczycy niezmiernie cenią sobie psie mięso. Ma ono wpływać pozytywnie na witalność, a spożywane pod koniec miesiąca chroni przed nieszczęściem. Zazwyczaj w restauracjach podawane są potrawy ze specjalnie hodowanych psów (nikt nie czyha na zwierzę przyczajony w zaułku z tasakiem w ręku), chociaż znane są przypadki, kiedy właściciele zwierzęcia zwyczajnie oddają go do rzeźni.
W Wietnamie rocznie zjadanych jest około pięciu milionów psów. Najpierw zwierzęciu podcina się gardło, by upuścić krew, a gdy wykrwawi się na śmierć, zanurzane jest w gorącej wodzie, by pozbyć się sierści. Ponieważ skóra psa jest biała, bądź jasno różowa, by nadać jej ładniejszego, bardziej apetycznego złotawego kolorytu, opala się ją używając trawy cytrynowej. Mięso to, jest wciąż bardzo popularne, przede wszystkim ze względu na tradycję i zabobony. Mięso może być duszone, grillowane, gotowane na parze. Zjadane są również łapki, nerki, uda, opiekana skóra z czaszki. W restauracjach serwowana jest również zupa z psa z dodatkiem bambusa.
Wietnamczycy wierzą, że mięso z psa jest towarem ekskluzywnym, przede wszystkim ze względy na swoją wysoką jakość. Psy nie są specjalnie tuczone, dlatego ich mięso jest bardzo zdrowe.
Jest więc celebrowane i spożywane jedynie na szczególne okazje (np. randka…)
W Hanoi na pytanie „dog meat” tubylcy albo reagowali natychmiastową ucieczką, albo przerażoną i mocno zdziwioną miną, w najlepszym wypadku salwą śmiechu. Kiedy zrezygnowane przycupnęłyśmy gdzieś w zakamarkach jakiejś taniej knajpy – serwującej jednak cywilizowane potrawy, nie dająca wciąż za wygraną Aga, wyrwała nagle jakiejś przypadkowej konsumentce nóż i widelec, a na oczach zgromadzonych w knajpie zdziwionych Wietnamczyków odegrała osobliwy monodramat. Szczekając I merdając wyimaginowanym ogonem, wpakowała sobie ostentacyjnie kawałek sajgonki do ust wykrzykując przy tym po polsku! rozumiecie do cholery?! ktoś w końcu zrozumiał. Ten ktoś do nas podszedł i łamanym angielskim powiedział „dog meat there” po czym nakreślił adres na kartce papieru. Pośpiesznie wpakowałyśmy się w rykszę i po kilkunastu minutach byłyśmy już na miejscu. U rzeźnika… psiego rzeźnika. Żadna z nas nie reflektowała jednak na kawał świeżego jeszcze mięsa zawiniętego w brudną, czarno białą gazetę.
Weź, weź nalegał rzeźnik w poplamionym krwią kitlu. Americans like it, powtarzał. My nie Americans, próbowałam tłumaczyć. Weź, weź, do hotelu, świeżutkie, tam ci kucharz przyrządzi. Weź, wy Americans like.
Ale my nie Americans, my nie w hotelu, a w hostelu, my bez kucharza, my sami gorące kubki zalewamy!
Thit cho, thit cho staruszek najwidoczniej zmienił strategię. Teraz dzierżąc w ręku zakrwawiony tasak.
Thit cho, dog meat, tak? tak, tak twierdząco pokiwał głową staruszek. Teraz przynajmniej wiedziałyśmy już że Thit cho to psie mięso.
Po chwili wołałyśmy tak na przemian, stojąc na jednej z najbardziej ruchliwych ulic stolicy. W końcu, kiedy nasze gardła były już mocno nadwyrężone, a ciała obolałe od notorycznych zderzeń z pędzącymi rowerzystami, wiecznie zabieganymi Wietnamczykami a w końcu i rykszami ktoś do nas podbiegł i konspiracyjnie wyszeptał nazwę restauracji, po czym puszczając oczko zwyczajnie uciekł. W końcu. Po całodniowym poszukiwaniu tego dość kontrowersyjnego specjału dotarłyśmy na małą ulicę na obrzeżach Hanoi, na której znajduje się kilka „restauracji” (a tak naprawdę mocno podejrzanych knajp- spelun) serwujących wyłącznie psie mięso. W typowej psiej restauracji zazwyczaj w powietrzu unosi się niezbyt przyjemny zapach, ktoś w kącie patroszy psa, a turysta, jeżeli już tam dotrze stoi zazwyczaj zdezorientowany. No nie, trzeba być twardym nie miękkim! powiedziałam, wzięłam głęboki oddech i… thit cho wycedziłam przez zęby. Kazano zająć miejsca na rozłożonych bambusowych matach. Ponieważ menu było nie do rozszyfrowania (kompletna ignorancja zachodniego turysty) wskazałam na siedzącą obok nas, całującą się nad kawałkami podejrzanie wyglądających specjałów z psa parę. To samo poproszę. Po chwili podano nam plasterki mocno spieczonego mięsa, wątróbkę i coś na kształt kabanosa. Zamknęłam oczy i spróbowałam wszystkiego po trosze. Okropność,! Ociekające tłuszczem, śmierdzące i bardzo słodkie mięso. Zwyczajnie, już nigdy więcej!
Moja kontrowersyjna decyzja, by spróbować psich przysmaków , być może dla niektórych z was wyda się oburzająca. Ja jednak nie oceniam Wietnamczyków. Spożywanie psiego mięsa to część ich kultury. Kultury, w którą my, nie powinniśmy ingerować.
Dla ciekawych- mięso jest zwyczajnie okropne. Przyrządzone w taki sposób, że ocieka tłuszczem, jest śmierdzące i bardzo słodkie…
Następna była „wężowina”:)
Położona 12 km od centrum Hanoi wioska Le Mat (zaledwie kilkanaście chałup) znana jest z hodowli węży, oraz rodzinnych restauracji serwujących potrawy z gada. Za 20USD od osoby, kucharz przygotowuje wspaniałą ucztę z kobry, którą uprzednio klient wybiera sobie sam. Uczta poprzedzona jest krótką demonstracją, podczas której zaprezentowane są wszystkie walory gada.. Gospodarz, najzwyczajniej wymachuje jeszcze żywym wężem przed oczyma zdziwionego gościa, namawia do głaskania, przytulania oraz koniecznie do mini sesji fotograficznej. W chwilę później następuje uroczyste upuszczenie krwi (węża, nie turysty). Krew wymieszana zostaje z kroplami wietnamskiej whisky, a następnie taki drink serwowany jest klientom. Co szczęśliwszy delikwent dostaje szota z wkładką, czyli jeszcze bijącym sercem – by mu się w życiu dobrze wiodło. Delikwent zazwyczaj wypluwa całą zawartość kieliszka brudząc śnieżnobiały obrus. Po wnikliwej obserwacji, na obrusie zauważam kilka podobnych, lekko różowych zaschniętych plam. Reakcje gości bywają, więc podobne.
*Taki właśnie shot przypadł Adze. Wypluła zawartość na stół, a serce wciąż biło podskakując na już nie tak śnieżnobiałym obrusie.
Średnio po kilkunastu minutach oczekiwania następuje degustacja dań. Jest ich zazwyczaj około dziesięciu. Zupa z węża, prażynki, sajgonki, wężowy Stroganow, a nawet kisiel z węża. Co do reszty, to nikt nigdy nie może być pewien. Należy bezzwłocznie konsumować to, co jest akurat serwowane, bez zadawania zbędnych, zazwyczaj (w mniemaniu tubylców) idiotycznych pytań.
Wszystko jest raczej niesmaczne. Mdłe, kleiste – do niczego!
A jeszcze później, popijaliśmy szot za szotem wietnamskiej wódki z wkładką…
Z metrowego, szklanego galonu, roześmiana Pani rozlewała żółtawą ciecz do szklanych kieliszków. Wewnątrz jakieś zioła, korzenie i zamarynowany wąż…
Tak zwana Żmijówka, czyli nalewka alkoholowa powstała przez macerowanie węża w mocnym alkoholu. Hard core. W Wietnamie, najczęściej jest to wino ryżowe z marynowanym wężem (preferowane są gatunki jadowite, a w jednej butelce, może znajdować się nawet do dziesięciu gatunków) z dodatkami-jaszczurką, opierzoną wroną…. Azjaci wierzą, że wino ma właściwości lecznicze, przedłuża młodość, a przede wszystkim jest znakomite na potencję. Można je wypić wszędzie, jest bardzo mocne, w smaku przypomina rozcieńczony z alkoholem syrop na gardło…
Po czym, pożegnaliśmy się z zatłoczoną metropolią.
Położone jest na północy Wietnamu i znana jest w szczególności z setek skalistych wysepek rozsianych na liczącej prawie 1500km² powierzchni.
Do Ha Long najlepiej dojechać jest z Hon Gai, Ha Long City, które leży tuż nad zatoką lub Hanoi. Podróż minibusem z Hanoi trwa około czterech godzin (170 km).
Z Hanoi do Zatoki Ha Long organizowane są wycieczki jedno (20$), bądź dwudniowe (40$). My wybraliśmy tę drugą opcję, popełniając duży błąd. Pierwszy dzień minął nam na powolnym zwiedzaniu jednej z grot na wyspie (Jaskini Niespodzianek) i pływaniu kajakami wokół jednej z wysepek. W kółko…Następnie całe popołudnie koczowaliśmy uwięzieni na łajbie (hotelu na wodzie), by następnego dnia dopiero około godz. 12 wypłynąć w głąb zatoki. Na godzinę…Widok tchu w w piersiach nie zapierał, gdyż o tej porze roku (kwiecień) zatoka spowita jest dość gęstą mgłą, która utrudnia widoczność. Straciłyśmy wiec zupełnie bezsensownie trochę dolców i kilkanaście godzin. Wycieczka jednodniowa, w tym wypadku to rozwiązanie optymalne.
Hue położone jest w centralnym Wietnamie i kiedyś było cesarskim miastem Dynastii Nguyen. Hue kryje wiele zabytków, do najważniejszych należy skrywająca cesarskie oraz zakazane miasto Twierdza Hue,
najbardziej charakterystyczna budowla miasta- Pagoda Thien Mu, u której podnóża przepływa rzeka Perfumowa, gdzie zacumowane są statki, którymi można spłynąć w dół rzeki,oraz zespół grobowców Nguyenów. Zespoły te, otoczone są pawilonami, ogrodami, sadzawkami i rozsiane są na obrzeżach miasta w kilkukilometrowych odstępach.
Optymalnym rozwiązaniem do zwiedzania Hue, a jedynym w przypadku grobowców jest wynajęcie skuterów, bądź jak to było w naszym przypadku- skuterków z kierowcą. Skuterki jednak nie są przystosowane do gabarytów przeciętnego, zachodniego turysty, dlatego też, może się zdarzyć, że podczas jazdy pod waszym ciężarem maszyna odmówi posłuszeństwa( zatrze się silnik, przetrze opona itp…) .W Hue turystów, a w szczególności turystki można było rozpoznać po brązowym kółku odciśniętym przeważnie na jednej z łydek. Po przejażdżce i ja zostałam naznaczona. Przy wsiadaniu należy bardzo uważać na cholernie gorącą rurę wydechową! I należy się mono trzymać, bo jak wszyscy Azjaci Wietnamczycy to piraci drogowi.
Po okolicznych wioskach i polach ryżowych można sobie urządzić bardzo fajną wycieczkę rowerową. Rowery wynająć można praktycznie w każdym hotelu. Koszt wynajmu na cały dzień, to 1$.
Hoi An to dawny port morski położony w środkowym Wietnamie, gdzie życie mieszkańców toczy się nad przecinającą miasto rzeką Thu Bon. W 1999r. Zostało wpisane na listę Unesco.
Hoi An znane jest z urokliwych chińskich domów kupieckich, oraz z ręcznie robionych papierowych lampionów. Równie pięknych jak kiczowatych. Hoi An to według mnie najurokliwsze i najbardziej klimatyczne miasto Wietnamu. Wieczorem, nad brzegiem rzeki rozstawiane są mini restauracje (miniaturowe krzesełka z miniaturowymi stolikami) gdzie serwowane są bardzo smaczne i tanie dania regionalne.
Niesamowite wrażenia wywierają zawieszone na moście oraz unoszące się na powierzchni rzeki lampiony. Podświetlone, ogromnej wielkości papierowe smoki, żaby i delfiny są jedynym źródłem światła po zapadnięciu zmroku.
Za niewielką opłatą można dostać papierowy lampionik do którego należy włożyć zapaloną świeczkę, a następnie wypowiedzieć życzenie, i puścić lampion na wodę. Im dalej lampion wypłynie, tym większe szanse na zrealizowanie marzenia. Nasze po kilku sekundach zatrzymały się na mieliźnie… Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy. Wodne iluminacje nie trwają zbyt długo, i już około godziny 21.00 można dostrzec jedynie smętnie poruszające się na wietrze papierowe szkielety.
Ale Hoi Ann, to nie tylko lampiony. To również tętniący życiem targ rybny.
My Son jedno ze świętych miejsc starożytnej Azji, położone jest w zielonej dolinie, 45km na zachód od Hoi An. Z Hoi An do My Son dotrzeć można na dwa sposoby. Lokalnym autobusem (ale te kursują rzadko , a ostatni opuszcza My Son już o godz.14.00), bądź wykupić wycieczkę fakultatywną (7$). Na miejsu należy dodatkowo zapłacić za bilet wstępu do zespołu świątynnego (80 vnd). Tak naprawdę My Son rozczarowuje. I to bardzo! Nawet w 1% nie przypomina kambodżańskiej Angkor Wat, czy tajlandzkiej Ajutthaji. My Son zostało odkryte dopiero w 1945r przez Francuzów, a kiedy Wietkong założył tam bazę, Amerykanie zbombardowali My Son, niszcząc praktycznie wszystkie budowle. Obecnie oglądać można jedynie kilka marnych pozostałości po świątyniach. Nie polecam!
Nha Trang położony jest nad Morzem Południowochińskim. Główną atrakcją miasta jest jego siedmiokilometrowa plaża. Nha Trang jest doskonałym miejscem na krótką przerwę w podróży.
Bardzo fajne, są plażowe mobilne restauracje- czyli panie serwujące świeże owoce morza.Można sobie wybrać najbardziej kolorowego homara, najsłodszego kraba, a następnie je zjeść… Pani na naszych oczach wrzuca stworzenia do gara z wrzątkiem, a po kilku minutach serwuje z sosem czosnkowym. Dla tych, których nie zraża cała ta misterna praca ręczna (papranie się w skorupach) super sprawa!
Spacerując wzdłuż plaży, można dojść do urokliwych wiosek rybackich, gdzie podpatrzeć można codzienne życie rybaków, oraz ich rodzin.
Cztery kilometry za miastem, znajduje się bardzo popularne wśród tubylców błotne spa. Kolejki mogą jednak przypominać te polskie ” za papierem toaletowym”. Błoto ma podobno cudowne właściwości… leczy zwyrodnienia stawów, reumatyzm, działa odmładzająco na skórę -ta ostatnia pozycja zainteresowała nas najbardziej. Spa czynne jest od 7 rano do 7 wieczorem. Wstęp kosztuje około 5 dolarów (2 – 4 godz.) a wewnątrz wszystko dzieje się według pilnie przestrzeganego rytuału. Najpierw należy wziąć letni prysznic, następnie w wypełnionych mułem drewnianych baliach zażywać kąpieli błotnych przez około 20 min. (do wyboru jest opcja dla par- balia w kształcie serca, balie standardowe – dla dwóch osób i balie party dla grup), następnie na specjalnych leżakach należy zażyć (tym razem dla odróżnienia) kąpieli słonecznej, pozwolić by muł zasechł na skórze, po czym po 10 minutach spłukać ciało pod gorącym mineralnym prysznicem. Następne w kolejce są mini baseny z bogatą w sód mineralizowaną wodą, ekstremalnie gorącą! ale która podobno oddziałuje kojąco na nerwy, więc pomimo bólu wywołanego temperaturą wody postanowiłam zażywać tej kuracji anty nerwowej jak najdłużej. Na koniec pozostaje wodospad z wodą siarczkową, śmierdzącą niemiłosiernie! Po spa storturowane ciało zwyczajnie odmawia posłuszeństwa, najlepiej jest więc korzystać z tej atrakcji w godzinach popołudniowych.
Adres: 15 Ngoc Son.
Cu Chi- Najbardziej znane miejsce z czasów wojny wietnamskiej. Do Cu Chi organizowane są jednodniowe wycieczki z Sajgonu, można tam też dojechać na własną rękę wsiadając w autobus w Phan Nhu Lao, jednej z dzielnic Ho Chi Minh. Tam w czasie wojny, w wykopanych podziemnych przejściach o długości 200 km chroniło się ponad 18 000 partyzantów.
Po zrekonstruowanych i powiększonych (dla potrzeb turystów) tunelach oprowadza przewodnik w mundurze. Mimo że tunele zostały powiększone , to i tak zmuszają one do zwiedzania w zgiętej pozycji, a nawet czołgania. Przejście jednym z tuneli zajmuje kilka minut (3 – 4 min). Następnie przewodnik demonstruje zasadzki, narzędzia, jakimi Vietkong torturował amerykańskich żołnierzy. I na tym atrakcje się kończą.
Spacer po lesie, w którym gdzieniegdzie natrafia się na plastikowe makiety i tandetne manekiny w mundurach Vietkongu nie zachwyca. Ponieważ kierowcy autobusów w Wietnamie mają surowy zakaz szybkiej jazdy przewożąc pasażerów, podróż z Sajgonu zajmuje około 4 godzin! Łącznie 8 godzin jazdy, tylko po to, by spędzić godzinę w lesie…bilet wstępu nie jest uwzględniony w cenę wycieczki!.
Znajdują się tam również strzelnice, gdzie za drobną opłatą można użyć broni bojowej (do wyboru jest kilka rodzajów).
Jeżeli zdecydujecie się na wycieczkę fakultatywną, to wypad do Cu Chi wzbogacony jest o Wielką Świątynię Kaodaistyczną.
Świątynia przypomina katedrę, a jej wnętrze jest… specyficzne. Skupia ona wyznawców Kaodaizmu, unikalnego odłamu religijnego łączącego w sobie tradycje wietnamskie, buddyzm, konfucjanizm, taoizm a nawet elementy zaczerpnięte z chrześcijaństwa. Mieszanka wybuchowa!
Trzy dni beztroskiego zwiedzania wiosek położonych w delcie Mekongu. Super sprawa.
Czyli Ho Chi Minh City- dawna stolica Republiki Wietnamu. Mało urokliwa, betonowa metropolia.
a za zagrychę:) służył nam wietnamski przysmak- stuletnie jajo. Jajko serwowane jest jako zimna przekąska. W wielu krajach Azjatyckich uważane jest za prawdziwy rarytas!
Proces przygotowania stuletnich jaj rozpoczyna się od włożenia jajek do blaszanego naczynia wypełnionego roztworem przygotowanym z gliny, niegaszonego wapna, soli, herbaty, łusek ryżowych i wody. Pojemnik z jajami jest szczelnie zamykany i odstawiany na okres około stu dni. W tym czasie dochodzi w nim do procesu gaszenia wapna, podczas którego jajka nagrzewają się, a następnie stygną. Twarda, hermetyczna skorupa, która oblepia jajko, zabezpiecza je przed zepsuciem. Po całym procesie białko robi się brązowe lub czarne i nabiera galaretowatej konsystencji, żółtko natomiast nabiera barwy brązowozielonej. Tak przygotowane jajka podaje się jako zimną zakąskę z sosem sojowym, octem winnym lub imbirem.
Nazwa stuletnie jaja pochodzi z faktu, że ich prawdziwy koneser, podobnie jak koneser win, przechowuje je nieraz po kilka, kilkanaście, a nawet więcej lat, uznając, że im starsze, tym są smaczniejsze.
Jajka te używane są również w chińskiej medycynie jako dieta dla chorych. Wtedy ich przygotowanie trwa krócej, a wrzuca się je do słonej wody wymieszanej z gliną i sadzą.
Smakuje podobnie jak wygląda – okropnie!
Żegnaj Wietnamie.
Każdy podróżnik wie, że najlepiej jest się przemieszczać nocą. Nie tracisz wtedy ani dnia, ani pieniędzy na zakwaterowanie. W Wietnamie doskonałym rozwiązaniem jest tzw. sypialny autobus. Nie ma w nim foteli ,za to są łóżka! wąskie, ale całkiem wygodne. Jeżeli dysponujesz sporym zasobem gotówki możesz wybrać autobus sypialny luksusowy, który różni się od podstawowego jedynie tym, że w środku nocy w przejściu pomiędzy tobą, a i innym turystą, nie zostanie ulokowany podejrzany Wietnamczyk na tzw. dostawkę. Ja jednak wolę autobusy mało luksusowe, ale za to wesołe. Warto jest wykupić bilet na tzw. open bus, czyli autobus otwarty. Wystarczy wykupić bilet na daną trasę i wsiadać w wyznaczonych miastach kiedy mamy na to ochotę. Przejazd takim autobusem na danej trasie jest tańszy niż podróżowanie autobusem standardowym… Należy jednak pamiętać, aby uprzednio zarezerwować miejsca u operatora na dany dzień, gdyż autobusy te cieszą się dużą popularnością wśród turystów i są bardzo często przepełnione.
PORADY: GDZIE ZJEŚĆ WĘŻA W WIETNAMIE
Węża w Wietnamie, w odróżnieniu od psa można zjeść wszędzie i pod każdą postacią. Jeśli jednak szukacie czegoś bardziej spektakularnego polecam wypad do wioski Le Mat, położonej 12 km od Hanoi, a która znana jest z hodowli węży i restauracji serwujących dania z tego gada. Taksówka kosztuje około 120VND. Na miejscu wystarczy wejść do jednej z kilku rodzinnych restauracji (my wybrałyśmy tę, w której było najwięcej tubylców) a następnie za dość wygórowaną cenę (jak na tamtejsze warunki) bo około 20USD od osoby kucharz przygotuje nam wspaniałą ucztę z kobry, którą uprzednio wybieramy sobie sami. Kilkuminutowy show z wężem w roli głównej kończy się spektakularnym rozcięciem gada, wypatroszeniem i wrzuceniem jeszcze bijącego serca niczego nie spodziewającemu się delikwentowi do kieliszka z whisky. Następnie była zupa z węża, prażynki z węża, sajgonki z wężem, wężowy Stroganow, a nawet kisiel z węża, którego okropny smak niwelowałyśmy wężowym winem i szotami wietnamskiej whisky z dodatkiem wężowej krwi. Mięso jest smaczne, w smaku przypomina niedogotowanego, żylastego kurczaka.
Smaczniejszego węża można zjeść Wietnamie w każdej lokalnej restauracyjce i to w dodatku za grosze. Jeżeli jednak zależy nam na doświadczeniu tego dość dziwnego rytuału- Le Mat jest najodpowiedniejszym miejscem.
PORADY: THIT CHO, CZYLI GDZIE ZJEŚĆ PSA W WIETNAMIE
Wbrew pozorom w Wietnamie nie jest łatwo zjeść … psa.
Przekonanie, że psie mięso, jest tam równie dostępne jak np. wieprzowina w Europie jest błędne.
Na rozkaz władz, restauracje gdzie serwuje się psie mięso zostały przeniesione na obrzeża miast. Ich lokalizacja znana jest jedynie tubylcom. Przeciętnemu turyście nie uda się tam trafić.
Dotarcie do restauracji serwujących ten wątpliwy specjał zajęło nam kilka dni intensywnych poszukiwań.
Psa, czyli Thit Cho zjeść można na ulicy 45 Duong Tam Trinh w Hanoi.